piątek, 15 lipca 2011

"Intruz" Stephenie Meyer.

"Przyszłość. Nasz świat opanował niewidzialny wróg. Najeźdźcy przejęli ludzkie ciała oraz umysły i wiodą w nich na pozór niezmienione życie. W ciele Melanie jednej z ostatnich dzikich istot ludzkich zostaje umieszczona dusza o imieniu Wagabunda. Wertuje ona myśli Melanie w poszukiwaniu śladów prowadzących do reszty rebeliantów. Tymczasem Melanie podsuwa jej coraz to nowe wspomnienia ukochanego mężczyzny, Jareda, który ukrywa się na pustyni. Wagabunda nie potrafi oddzielić swoich uczuć od pragnień ciała i zaczyna tęsknić za mężczyzną, którego miała pomóc schwytać. Wkrótce Wagabunda i Melanie stają się mimowolnymi sojuszniczkami i wyruszają na poszukiwanie człowieka, bez którego nie mogą żyć."

TROCHĘ INNA HISTORIA MIŁOSNA
Stephenie Meyer to chyba ostatnimi czasy tak samo gorące nazwisko jak Edward Cullen, którego pisarka sama stworzyła. Ten tytuł poleciła mi Josia i czasami jest tak, że podchodzimy do pewnych książek sceptycznie. A bo na początku trochę straszy jej objętość, a także zraża opis, szczególnie dla osób, które nie przepadają za UFO i S-F, a bo znowu będą jakieś niestworzone historyjki o kochających się wampirach (no ile można). Ale że ufam mojej Josi w kwestii książkowej to się zacięłam i dałam szansę „Intruzowi” do 50 strony. I wystarczyło, bo "Intruz" wciąga już od 10tej. Każdy, kto odważy się sięgnąć do tej książki niech uważa - ta książka równa się brak jedzenia w lodówce, zaniedbana higiena osobista oraz brak ciągłego snu, nie wspominając już o zaniedbaniu obowiązków zawodowych (niech żyją e-booki!) Stephenie Meyer udowadnia, że nie jest tylko podrzędną pisarką, która wylansowała się komercyjną opowiastką o pięknym wampirze Edwardzie i zgrai innych pięknych utalentowanych wampirów. Stephenie to kobieta z ogromną wyobraźnią, fantazją i tak lekkim piórem, że aż zazdroszczę. "Intruz" to inna, wyższa półka i muszę przyznać, że zanim ją skończyłam wymyśliłam z 10 różnych zakończeń, trochę smutnych trochę happyendowych. Ale jakie zakończenie wybrała autorka tego oczywiście nie zdradzę. Czytałam z zapartym tchem, przewracałam strony jak szalona, czasem szybko przelatywałam tylko tekst oczami, bo chciałam jak najszybciej poznać odpowiedź na pytanie „Co dalej, no co dalej?” Radzę nie bać się tej książki i naprawdę dać jej szansę, wciąga i trzyma w napięciu do ostatnich stron, świetne realistyczne opisy, czytało się szybko, prosto, gładko i nawet w połowie książki stwierdziłam, że fabuła, która wydała mi się na początku śmieszna i banalna, nagle zmusza mnie do myślenia i refleksji.

2 komentarze:

  1. Ja również do intruza podeszłam z lekkim dystansem, być może dlatego, że jeszcze wtedy nie ochłonęłam po sadze twilightowej :)...Ale zauważyłam, że Kasia zawala noce i czyta do rana, więc postanowiłam dać szansę tej książce. Bardzo lubię styl pisania Meyer, jest taki nie męczący i w taki ciekawy sposób dawkuję emocję. "Intruz" bardzo bardzo pozytywnie mnie zaskoczył, czytałam go z tym samym zaangażowanie co historię edwarda i belli... w momencie gdy główna bohaterka trafiła do jaskiń (tam jest poniżana, bita, te opisy aż czuć emocje, momentami chciało mi się płakać) wtedy już był dla mnie koniec czytałam czytałam, aż robiło się widno... "łyknęłam" ją w 4 noce :).. bardzo podoba mi się cały pomysł książki i wyobraźnia pisarki... fajnie czyta się podwójne myśli bohaterki i do samego końca nie wiedziałam jak to się wszystko rozwiąże, miałam kilka pomysłów na zakończenie ... a i tak było zupełnie inaczej :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Tez przeczytałam Intruza :D
    Muszę przyznać że na początku opornie mi szło, ale potem było juz super.

    OdpowiedzUsuń