piątek, 25 listopada 2011

Niezawinione śmierci.

W 1988 roku na autostradzie w Oregonie zdarzył się tragiczny wypadek. Pewien farmer akurat wypalał pobliskie pola, kiedy wiatr zmienił kierunek i czarny dym zasnuł całą autostradę. W jednej chwili pasażerowie jadący autostradą mogli zobaczyć nie więcej jak przód maski swojego samochodu. Tego dnia na autostradzie panował tłok. Jeden z samochodów jechał pomiędzy dwoma wielkimi ciężarówkami. Nagle ciężarówka z tyłu wjechała na samochód, wybuchnął zbiornik paliwa, a uwięziona w samochodzie rodzina – małżeństwo i dwójka dzieci – spalili się żywcem. Ich ciała były tak zwęglone, że nie można było dokonać identyfikacji. Osobami w samochodzie była córka Williama Whartona, a także jego zięć oraz dwie wnuczki.
To nie jest recenzja, ponieważ nie potrafię recenzować czyjegoś bólu. Ale będzie to refleksja, bo ta książka na pewno daje do myślenia. William Wharton nie jest moim ulubieńcem, zachwycił mnie tylko „Ptaśkiem”, ale gdy dowiedziałam się, że w tak tragicznym wypadku stracił część swojej rodziny, a potem rozprawił się z tym w swojej książce postanowiłam się nią zainteresować. Autor widocznie potrzebował w pewien sposób zrzucić z siebie ciężar swojej przeszłości. Tym sposobem było napisanie książki „Niezawinione śmierci”. Wharton podzielił książkę na dwie części. W jednej wcielił się w postać swojej córki Kate, opisał jej życie oraz… śmierć. Tak, autor z całych sił starał się wyobrazić sobie ostatnie chwile swojej córki i opowiedział je w tej książce, a oto jak je przedstawił:

„Wyprzedzają nas samochody terenowe z olbrzymimi kołami sięgającymi dachu naszej furgonetki. Przed nami widzę coś, co wygląda jak żółta wstęga przecinająca w poprzek autostradę.
— Co to takiego, Bert?
— To właśnie to, o czym ci mówiłem. Palą ścierniska, a dym znosi nad drogę. To może być niebezpieczne.
Próbujemy zwolnić, ale inna osiemnastokołowa ciężarówka jest tuż za nami i prawie nam wjeżdża w tylny zderzak. Bert chce zmienić pas, ale nic z tego. Kolejny osiemnastokołowiec pędzi obok nas, a z drugiej strony jest tylko miękkie pobocze. Bert podkręca okno, żeby dym nie dostał się do środka. Włącza światła.
Najpierw powietrze robi się żółte, potem bursztynowe, a w końcu ciemnobure. Oglądam się do tyłu, żeby zobaczyć, co z dziećmi, ale widzę tylko tę olbrzymią, osiemnastokołową ciężarówkę, przylepioną do naszego zderzaka; właśnie zapaliła światła. Odwracam się — przez przednią szybę teraz już nic nie widać. Jest ciemno jak w tunelu. Bert dusi kilka razy na hamulec, chcąc dać znak ciężarówce za nami, żeby zwolniła. W tym momencie uderzamy, niezbyt mocno, w samochód jadący przed nami, po czym Bertowi udaje się zatrzymać furgonetkę. Ułamek sekundy później słyszę straszliwy chrzęst, niewiarygodny hałas, po którym następuje potężny wstrząs od uderzenia w tył furgonetki. Obracam się do dzieci i słyszę ich krzyk.
Nic już nie możemy zrobić.”

W drugiej części z kolei narratorem jest sam Wharton, opisuje on ból po stracie bliskich osób, sposób radzenia sobie z tą rozpaczą, a także… usilne próby znalezienia winnego. Pisarz opowiada o swoich nieudolnych próbach postawienia kogoś przed sądem i skazania go, może myślał, że w ten sposób odzyska spokój po tej rodzinnej tragedii?
Ta książka, ta historia, ten ludzki dramat, te niezawinione śmierci popychają jednak do myślenia. Bo w takim miejscu może znaleźć się każdy z nas albo ktoś blisko nas. Możemy być nie wiem jak ostrożni, ale są chwile kiedy po prostu znajdziemy się w nieodpowiednim czasie i miejscu. Myślę, że wielu nas miało już takie chwile grozy. Czy to na drodze, kiedy szaleniec z przeciwnego pasa postanowił wyprzedzić samochód, niezbyt dokładnie wymierzając naszą prędkość i w ostatniej chwili odbijając na swój pas. Czy to w czasie ogromnej mgły kiedy dla niektórych kierowców ważniejszy jest pośpiech niż własne życie. Czy w czasie ulewy, oberwania chmury kiedy to zamiast zatrzymać się, prujemy przed siebie mimo, że wycieraczki nie nadążają za spadającym deszczem. Takich chwil można kilka ze swojego życia wygrzebać i przyznajcie, że i w was drzemie czasami taki spieszący się szaleniec nie zważający na przykre  konsekwencje, wtedy się myśli „A co takiego może się stać?”
Ta historia uświadamia. I dzięki niej z wielką mocą dociera do człowieka jakie życie jest ulotne i jak w jednej chwili można stracić życie swoje lub życie bliskiego. Dlatego starajmy się czerpać jak najwięcej z tych chwil spędzonych z ukochanymi, aby później nie żałować straconych sekund, minut, godzin. Po prostu żyjmy obok lub z kimś, ale żyjmy i kochajmy tak, aby w przyszłości niczego nie żałować.

piątek, 18 listopada 2011

Thrillerowa uczta.

Ostatnimi czasy posilam swoje komórki mózgowe przede wszystkim książkami typu thriller/sensacja. Oczywiście nie tylko nimi, bo trzeba jednak zachować równowagę, ale co druga książka jest właśnie z tego gatunku. Wybrałam więc kilka najciekawszych tytułów i zrobiłam swój osobisty ranking thrillerów przeczytanych w ostatnich miesiącach. Zacznę od miejsca ostatniego :-)

6. "Dotyk zła" Alex Kava.
W małym miasteczku doszło do strasznych zbrodni - w brutalny sposób zamordowano kilku chłopców, a o ich zabicie posądzono Ronalda Jeffreysa, który zostaje skazany na karę śmierci. Sprawy komplikują się kiedy po jego śmierci w ten sam sposób ginie kolejny chłopiec. Morderca zabija z zaświatów czy pojawił sie doskonały naśladowca? Na to pytanie starają się odpowiedzieć szeryf Nick Morrelli oraz agentka Maggie O'Dell. 
Prolog zapowiada prawdziwą ucztę dla thrillomaniaków. Jednak im dalej brnie się w tą powieść tym większe rozczarowanie. Owszem, jest wciągająco i trudno w połowie odłożyć tą książkę, nawet jeśli jest się nie do końca usatysfakcjonowanym, ale brakuje tutaj pewnej energii. Wszystko jest przewidywalne, zbrodniarza można bardzo szybko zidentyfikować, główni bohaterowie są skopiowani z wielu innych książek tego gatunku, z którymi miałam już wczesniej do czynienia. Zawsze ten sam schemat. Przystojny casanova szeryf/agent/porucznik oraz piękna agentka/ofiara z trudną przeszłością. Oczywiście ta dwójka pała do siebie ognistym uczuciem, przed którym uciekają i nie chcą mu się poddać. Czyż nie jest tak w każdej książce z gatunku thriller/thriller psychologiczny?
Ta książka jest dla mnie rozczarowaniem, fatalni bohaterowie i bardzo słabo poprowadzona fabuła, choć sam temat ciekawy. A końcówka... no cóż, w zasadzie czytałam tą książkę do końca, ponieważ ciekawa byłam zakończenia, a kiedy poznałam zakończenie pożałowałam tej mojej ciekawości, trzeba było zrezygnować z czytania w połowie, niestety dla mnie książka przeciętna.

5. "Niewinny" Harlan Coben.

Matt Hunter w przypadkowej bójce zabija człowieka. Po wyjściu z więzienia układa sobie życie na nowo - żeni się z piękną Olivią, para spodziewa się dziecka. Jednak jak głosi hasło na okładce "Od przeszłości nie ma ucieczki", więc życie Matta zaczyna nabierać niesamowitego tempa: znika jego żona, jego samego ktoś sledzi, Matt jest głównym podejrzanym w sprawie o zabójstwo pewnej zakonnicy... a to dopiero początek dziwnych zdarzeń.
Harlan Coben jest typowym twórcą thrillerów. Jest zagadkowo, mrocznie, są zwroty akcji i jest tempo. W zasadzie jest wszystko. Do mnie jednak sposób pisania Cobena nie przemawia. Coben pisze zbyt chaotycznie, wprowadzani są bohaterzy, którzy zaraz znikają, aby pojawić się po dłuższym czasie. Kilka razy zdarzyło mi się wracać do pewnych miejsc w książce. Ale może tak miało być... może pisarz miał na celu uśpić czujność czytelnika, aby móc go później zaskoczyć? Mnie nie uśpił, rozwikłałam prawie wszystkie zagadki sama dość wcześnie, więc przy końcu zrobiło się nudno. Ale nie skreślam tego autora, wiem, że dla wielu jest on mistrzem thrillera więc z pewnością jeszcze po książkę jego autorstwa w przyszłości sięgnę.

4. "W ukryciu" Lisa Gardner.
Bohaterką ksiazki jest Annabelle Granger, która wraz z rodziną całe życie przed czymś (kimś) ucieka. Zmieniają miejsce zamieszkania, nazwisko, pracę. Problem polega jednak na tym, że Annabelle nigdy nie została wtajemniczona co takiego zagraża ich rodzinie. Kiedy zostaje sama postanawia prowadzić normalne życie. Wtedy w jej ręce wpada gazeta, a z pierwszych stron bohaterka dowiaduje się, że znaleziono masowy grób, a jedną z ofiar jest... ona sama.
Naprawdę dobra sensacja, ciekawa fabuła i zgrabnie poprowadzona akcja. Czytało sie płynnie i z ciekawością - kim właściwie jest główna bohaterka? Razem z nią odkrywamy jej własną tożsamość oraz przeszłość. Książka przyjemna, żadne arcydzieło, ale czyta się z lekością i trudno sie od niej oderwać. Moim zdaniem tylko zakończenie zostało zepsute, jakby autorce trudno było się zdecydować kogo wybrać jako tego złego i winnego, ale jako całokształt ksiażka robi dobre wrażenie.

3. "Labirynt" Catherine Coulter.
 Nastoletnia Lacey Sherlock jest obiecującą pianistką, kiedy jej siostra zostaje zamordowana przez seryjnego mordercę. Lacey postanawia zostawić w tyle marzenia o karierze muzycznej i wstępuje do FBI, aby na własną rękę schwytać zbrodniarza. Pomaga jej w tym szef Dillon Savich, jednak rozwikłać zagadkę śmierci jej siostry może tylko ona sama, gdyż musi jednocześnie odkryć sekrety własnej rodziny.
Bardzo dobry thriller!
Jest tutaj wszystko czego potrzebuje świetna lektura: akcja, tajemnica, romans i co najważniejsze książka posiada to, czego tak często brakuje we współczesnych thrillerach - poczucie humoru! Książkę czyta się niezywkle szybko, bo wciaga od pierwszych stron i do ostatniej trzyma w napięciu. Ciągła akcja, bohaterowie, którzy od razu wzbudzają sympatię, tajemnica, którą chce się jak najszybciej poznać.
Catherine Coulter ma świetne pióro, niezwykle lekkie i błyskotliwe. Tylko czemu tak mało żartów o Sherlocku?

2. "Odwet" Julianne Hoffman.
 Chloe jako studentka zostaje napadnięta w swoim domu i brutalnie zgwałcona. Dwanaście lat później pracuje w biurze prokuratora i prowadzi sprawę seryjnego mordercy, w sądzie okazuje się, że potencjalnym mordercą jest... jej oprawca z przeszłości.
Czytając tą książkę chwilami trudno uwierzyć, że napisała ją kobieta. Opisy są drastyczne, okrutne i... bez owijania w bawełnę. Opisując gwałt, sekcję zwłok czy wygląd ofiary brutalnego morderstwa autorka posługuje się fachowym słownictwem i używa tylko konkretnych określeń. Nie ma tutaj pieszczenia się z czytelnikiem - same suche fakty. To urzeka i szokuje. Dodatkowym atutem książki jest fakt, że Julliane Hoffman jest byłą panią prokurator, znającą doskonale przepisy oraz wszelkie kruczki i luki prawne. Ta książka jest profesjonalnym zapisem historii, która mogła wydarzyć się naprawdę. Piękna pani prokurator brutalnie zgwałcona w przeszłości nagle spotyka się w sądzie oko w oko ze swoim gwałcicielem. Gwałciciel jako oskarżony, pani prokurator jako oskarżająca. Czy coś dobrego może z tego wyniknąć? Książka pełna napięcia i pod względem zawartości bardzo profesjonalna. Mnie osobiście urzekł styl pisania Julianne Hoffman, były chwile gdy z obrzydzeniem bądź też niedowierzaniem odkładałam na moment książkę na bok, zaraz jednak do niej wracałam. Zupełnie inny thriller niż te, z którymi ostatnio miałam do czynienia dlatego wyjątkowo go sobie cenię i polecam.

1. "Trzy" Ted Dekker.
Kevin to młody student, inteligentny i zupełnie niepozorny. Nagle jadąc samochodem odbiera dziwny telefon. Rozmówca każe wyznać mu swój grzech, w przeciwnym razie w ciągu 3 minut wybuchnie bomba podłożona w jego samochodzie. Dla Kevina zaczyna się prawdziwe piekło...
Najlepszy thriller jaki przeczytałam w tym roku, a może najlepszy jaki przeczytałam kiedykolwiek... Świetnie poprowadzona fabuła, szokujące zakończenie, akcja mrożąca krew w żyłach. Conajmniej trzy sceny spowodowały u mnie szybsze bicie serca i prawdziwy strach, jakbym to ja znajdowała się w pomieszczeniu sam na sam z psychopatycznym mordercą. Wielu podejrzanych powoduje pewnego rodzaju nieprzwidywalność książki, w połowie przestałam właściwie typować winnego, czekając spokojnie na roztrzygnięcie. Koniec książki właściwie się już nie czyta, a pochłania. Autor mógłby sobie darować jedynie 3-4 ostatnie strony, po tylu ostrych i gorzkich stronach nagły przerost słodkości powoduje niestrawność.

środa, 9 listopada 2011

"Musimy porozmawiać o Kevinie" Lionel Shriver.

"Dramat rodzinny w najlepszym thrillerze psychologicznym ostatnich lat. Musimy porozmawiać o Kevinie to poruszająca powieść psychologiczna o trudnym macierzyństwie. Laureatka nagrody Orange Prize 2005.
Tytułowy Kevin - 14-letni chłopak z zamożnej amerykańskiej rodziny - bez szczególnego powodu zabił dziewięcioro kolegów ze swojej szkoły i dwoje dorosłych. Jego matka próbuje stawić czoła tej dramatycznej sytuacji i jednocześnie odpowiedzieć sobie na pytanie: dlaczego?"

Idąc do biblioteki i przechadzając się wśród półek wybieramy książki, które zainteresują nas tytułem, ciekawym grzbietem bądź też zobaczymy nazwisko znanego nam pisarza. Taką książkę wyciągamy z półki i szukamy opisu, który decyduje o tym czy książka ląduje pod pachą czy z powrotem na półce. Z książką Lionel Shriver było inaczej – wybrałam ją pod wpływem impulsu – dość gruba, więc rzuciła mi się w oczy, chwyciłam ją i zobaczyłam okładkę. Nie musiałam czytać opisu, żeby stwierdzić, że książkę z całą pewnością zabieram ze sobą do domu.
Nie boję się ciężkich tematów ani trudnego języka, nie boję się nudnych pierwszych 50 stron książki, jeśli tylko okaże się, że warto. A było warto, bo po przeczytaniu ostatniego zdania długo trzymałam książkę na kolanach, nie wspominając o tym, że w bibliotece rośnie już kara za przetrzymanie książki, bo wciąż jakoś nie mam serca jej oddać. A teraz muszę z kimś porozmawiać o Kevinie. O tym fikcyjnym Kevinie, ale także o prawdziwych „bohaterach”, takich jak Eric Harris i Dylan Klebold.
Tytułowy Kevin kilka dni przed swoimi 16 urodzinami wkracza do szkoły uzbrojony i dokonuje masowego mordu – zabija 9 uczniów oraz 2 dorosłych. Jego matka Eva próbuje w listach do swojego męża odpowiedzieć na pytanie dlaczego. Opisuje relacje Kevina z rodzicami, rówieśnikami a także z rodzeństwem od momentu urodzenia po dzień zbrodni jakiej się dopuścił, dzień który Eva symbolicznie nazywa Czwartkiem. Matka opisuje Kevina jako złego, okrutnego, przebiegłego i wyrachowanego chłopca. Ale czy dzieci rodzą się złe? Czy to możliwe, że dziecko rodzi się jako socjopata, psychopata, morderca? Według Evy, Kevin właśnie taki się urodził. Nie chciał ssać pokarmu, nie przestawał płakać, nie bawił się zabawkami tylko je niszczył, chodził w pieluszce do 10 roku życia... co ciekawe, zła w Kevinie nie widzi jego ojciec, który usprawiedliwia każde jego przewinienie, a nietypowe zachowania nazywa „dziecięcymi wybrykami”, z których Kevin na pewno wyrośnie. Lionel Shriver tak wyraźnie i żywo zarysowała każdą postać, że czytając książkę wściekałam się na ojca za obdarzenie syna tak ślepą miłością, oburzałam zachowaniem matki, która tak bezwzględnie oceniała swoje dziecko, a także poczułam współczucie do Kevina-socjopaty, który mimo dokonania tak makabrycznej zbrodni wzbudza sympatię (a może litość?)
Kiedy zdarza się taka tragedia, ludzie myślą tylko o ofiarach i ich biednych, pogrążonych w smutku i żalu rodzicach. Mało kto pomyśli o rodzicach zbrodniarza, o tym co muszą czuć, myśleć, przeżywać. Kto poczuje współczucie dla matki, która musi żyć z myślą, że wydała na świat mordercę? Kto jej pomoże uporać się z trudnościami, a także kto pomyśli, że również i ona straciła swoje dziecko. Mało kto zdaje sobie także sprawę jak trudno jest żyć z przyklejoną łatką „matka mordercy”. Ta książka przedstawia właśnie tą drugą stronę, jednak trudno nazwać tę stronę obiektywną. Eva pisząc listy do męża, szuka odpowiedzi tylko na jedno pytanie „dlaczego?” Odwiedzając Kevina w więzieniu dla nieletnich nie raz zadaje to pytanie synowi, wydaje jej się, że tylko on może udzielić jej odpowiedzi na to pytanie, jednak kiedy odpowiedź już pada, Eva wciąż nie dostrzega najważniejszego – nie widzi swojej roli, jaką odegrała w tej tragedii. Niechciane macierzyństwo, obwinianie syna o zakończenie kariery zawodowej, brak jakiejkolwiek chęci porozumienia się z chłopcem (a nawet jeśli chęci się pojawiały to był to tylko słomiany zapał, który gasł jak tylko natrafiła na pancerz i mur). Eva nie chciała mieć dzieci, ale kiedy już się na nie zdecydowała marzyła o słodkim, spokojnym bobasku, który będzie jej pozwalał przesypiać noce, który będzie ją rozbawiał radosnym szczebiotaniem i będzie się do niej tulił podczas burzowej nocy. Kiedy urodził się Kevin – płaczący i niespokojny – oceniła to jako złośliwość, wrogość i nienawiść skierowana do niej. A przecież to było tylko dziecko potrzebujące zapewne miłości oraz troski i jak nikt potrafiące rozpoznać fałszywe i wymuszone zainteresowanie, jakim obdarzała je matka.
Jeśli siedzicie w domu i narzekacie na nudę to naprawdę polecam książkę Lionel Shriver "Musimy porozmawiać o Kevinie". Jak tylko przebrniecie przez pierwsze 50 stron to zapewniam, że później będzie trzeba siłą was odciągać od lektury i na pewno nie będziecie żałować poświęconego jej czasu. Warto przeczytać, bo podczas czytania nasuwa się mnóstwo ciężkich pytań . I kiedy zaczynamy sami odnajdywać odpowiedzi na niektóre z nich, autorka podsuwa nam mocne, zaskakujące zakończenie, które na pewno każdego wbije w fotel i sprawi, że długo nie będziecie mogli o tej książce zapomnieć, a co najważniejsze... z pewnością będziecie chcieli porozmawiać o Kevinie.
A najgorsza jest świadomość, że książka nie jest całkowitą fikcją, na pewno nie z rodzaju fantasy, jest po prostu thillerem, częściowo oparta na prawdziwych wydarzeniach. Bo czyż w dzisiejszych czasach „masakry w szkołach” to nie powszechność?

Stany, szkoła Columbine, rok 1999 – dwójka 18-latków Eric Harris i Dylan Klebold wchodzą na teren szkoły z bronią palną i zabijają 12 rówieśników i 1 nauczyciela, 24 rannych. Na końcu popełniają samobójstwo. Obaj chłopcy uzdolnieni i nadzwyczaj inteligentni, obaj pochodzący z dobrych rodzin. Podobno podczas ataku jeden z napastników krzyczał: "To jest to, co zawsze chcieliśmy zrobić. To jest świetne!". Do popełnienia zbrodni przygotowywali się rok czasu, gromadząc broń i eksperymentując z ładunkami wybuchowymi. Dlaczego nikt nie zareagował?
Finlandia, szkoła Jokela, rok 2007 - 18-letni Pekka-Eric Auvinen zabija 8 osób w swoim liceum, w tym dyrektorkę, następnie strzela sobie w głowę. Podobno desperat zapowiadał atak w Internecie. Dlaczego nikt nie zareagował?
Niemcy, szkoła Albertville, rok 2009 - 17-letni Tim Kretschmer zabija 15 osób. W szkole uchodził za grzecznego i niepozornego. Podobno kilkanaście godzin przed atakiem napisał na forum: "Mam broń. Usłyszycie o mnie jutro. Zapamiętajcie nazwę miejsca: Winnenden". Dlaczego w tym przypadku nikt nie zareagował?

Mogłabym tak wymieniać, w Ameryce masakry w szkołach to powszechność, już nie zajmują nawet pierwszych stron gazet. Jak myślicie co siedzi w głowach takich uczniów, którzy budzą się rano i myślą „a co tam, dziś powystrzelam paru kumpli, będzie fajnie”? Jak to możliwe, że często są to nieprzeciętnie inteligentni uczniowie, że czasem swoją zbrodnię planują miesiącami zanim wcielą ją w życie? Pomyślicie, że ci chłopcy na pewno pochodzą z patologicznych rodzin, otóż nie... najczęściej wywodzą się z tzw. „dobrych domów”, mieszkają w spokojnej dzielnicy, rodzice mają dobrze płatne prace. Co takiego skłania tych nastolatków do takiej zbrodni? Czy to wina rodziców – ich brak zainteresowania dzieckiem? Czy to wina dziecka i jego złej natury? Czy to wina rówieśników, którzy wykazują się coraz większym okrucieństwem? Czy to wina społeczeństwa, które promuje brutalność i aprobuje przemoc w bajkach/filmach/grach? Czy to wina prawa, które nie ogranicza dostępu do broni i materiałów wybuchowych?
Zastanawiam się czy ten problem dosięgnie również kiedyś nas...?
Nasuwa się tyle pytań i niestety podejrzewam, że istnieje również tyle samo różnych odpowiedzi. A najważniejsze z pytań to chyba: jak można zapobiec takiej tragedii?

Tą recenzję dedykuję mojej przyjaciółce listopada 2011r. GOLDIE, która po moich prawie 2letnich namowach, w końcu uległa i książkę przeczytała, a po kilku jej Smsach wiem że nie było łatwo :-) Już nie mogę się doczekać naszych rozmów o Kevinie...
Przy okazji wspomnę jeszcze, że właśnie dziś dowiedziałam się, że na podstawie książki nakręcono film, światowa premiera odbyła się w maju tego roku, w Polsce premiera w styczniu 2012, w rolę matki Kevina wcieliła się fantastyczna Tilda Swinton, a sam film zebrał bardzo pozytywne recenzje - juz nie mogę się doczekać aż go zobaczę, mam nadzieję, że przynajmniej dorówna książce!

niedziela, 6 listopada 2011

Ażurowy szalik na drutach - wzór Lace Ribbon Scarf.

Kiedy znalazłam wzór na szalik Lace Ribbon od razu zapragnęłam go mieć, mimo, że wzór wydawał się piekielnie trudny i dla mnie, jako początkującej również zdawał się być zwyczajnie niedostępny. Myślałam "Za wysokie progi". Na szczęście wrodzona ambicja i wielka chęć posiadania takiego szalika zmobilizowały mnie do działania, myślenia i rozwiązania jak się wydawało strasznie skomplikowanego schematu. Teraz, kiedy szalik jest gotowy i dumnie noszony, śmiało mogę napisać, że to jeden z prostszych wzorów, z jakim miałam do czynienia i już poluję na lepszą włóczkę, aby móc ten wzór powtórzyć. W tym przypadku użyłam włóczki Kotek (jednak do tego wzoru najlepsza jest raczej włóczka bardziej sztywna) oraz druty 4,5mm. Schemat składa się z liczby oczek 9n+8.


Szalik zaczerpnięty z tej strony: Lace Ribbon Scarf
Schemat również zaczerpnięty z tej samej strony, jednak jako, że legenda na stronie jest w języku angielskim, postaram się w miarę w ludzki i przystępny sposób przetłumaczyć oraz wyjaśnić sposób wykonania. I naprawdę, wierzcie mi, schemat tylko na pierwszy rzut oka może wydawać się skomplikowany, jednak zapewniam was, że  po przerobieniu kilku rzędów przestaniecie spoglądać na kartkę z rozrysowanym schematem. Oto on:

Moja leganda:
Biały kwadrat - oczka prawe na stronie prawej, oczka lewe na stronie lewej
Szary kwadrat - oczka lewe na stronie prawej, oczka prawe na stronie lewej
/ - dwa oczka przerabiamy razem jako jedno
\ - slip slip knit, czyli zsuń zsuń przerób - zsuwamy jedno oczko wkładając drut od spodu, zsuwamy drugie oczko w ten sam sposób (oba oczka zsuwamy bez przerobienia), następnie wkładamy na prawym drucie lewy drut od spodu obu oczek i przerabiamy je jako jedno, w razie wątpliowści podaję film instruktażowy pokazujący jak wykonać ssk: ssk
O - narzut
OO - po2jny narzut

Jeśli dopiero zaczynasz swoja przygodę z drutami to radzę rozrysować sobie na kartce ten wzór po swojemu i pozaznaczać oczka prawe i oczka lewe, bo wtedy widać wyraźnie, że na stronie prawej operuje się tylko oczkami prawymi, a na stronie lewej tylko oczkami lewymi. Jedynym wyjątkiem jest na stronie lewej wyrobienie podwójnego narzutu, który należy przerobić jako pierwsze oczko lewe i drugie oczko prawe, także lewą stronę wyrabiamy oczkami lewymi, a kiedy dochodzimy do po2jnego narzutu, należy pamiętać, że pierwszy narzut to oczko lewe, a drugi narzut oczko prawe, potem znów lecimy z robótką oczkami lewymi. Poza tym 2 pierwsze i 2 ostatnie oczka to zawsze są oczka prawe. A sam schemat mimo, że bujnie rozrośniety to tak naprawdę powtarzające się rzędy, które po kilku wyrobieniach zapadają w pamięć.


piątek, 4 listopada 2011

Mitenki na drutach wykonane metodą magicznej pętelki, czyli Magic Loop.

Wykonanie rękawiczek oraz skarpetek zawsze było dla mnie wielkim wyzwaniem, ponieważ użycie 4-5 drutów na raz wymaga nie tylko precyzji i cierpliwości, ale przede wszystkim doświadczenia. Okazało się jednak, że w moich starych drucianych zapasach znajduje się jeden kompet drutów na żyłce, więc zdecydowałam porwać się na wykonanie rękawiczek bez palców, czyli mitenek metodą magicznej pętelki. Oj, wiem brzmi niezwykle wzniośle, tak bajkowo, ale coś w tym jest, ponieważ metoda magic loop jest dla mnie bajkowym wybawieniem i tak szczerze nie wyobrażam sobie, żebym miała jeszcze kiedykolwiek starać się coś wydzieragć równocześnie na 4-5 drutach skoro można to samo zrobić na dwóch połączonych jedynie żyłką.
Kiedy zdecydowałam się zrobić mitenki tą metodą nie miałam o niej zielonego pojęcia (naprawdę!), wiedziałam jedynie, że musi być magiczna skoro z dwóch drutów na żyłce można wyczarować piękne rękawiczki, w których nie widać połączeń. Jeśli komuś wydaje się, że ta metoda jest trudna czy nie do nauczenia się, może zbyt skomplikowana, to zapewniam, że wystarczy chwila skupienia i kilka rządków praktyki. Oczywiście zanim zaczęłam sama kombinować z tą żyłką posłużyłam się filmikiem instruktażowym na niezastąpionym youtube. Ja korzystałam z tej lekcji:

Filmik jest idealny dla osób rozpoczynających swoją przygodę z magic loopem, ponieważ w bardzo dokładny sposób pokazane jest jak trzymać druty, co robić aby robótka się nie przekręcała i aby dziergać po właściwej stronie. Kilka prób i można spokojnie rozpocząć robótkę bez zaglądania do youtube.
Mitenki, które widać na zdjęciach poniżej wykonałam najproścej jak się dało, ponieważ to moje pierwsze próby z magic loopem, więc wolałam nie szaleć, a jak na pierwsze wyroby poszło chyba całkiem nieźle.


Do tych mitenek nabrałam 36 oczek, tak aby po podzieleniu oczek na pół wyszła liczba parzysta (wychodzi po 18 oczek) - ułatwia to przerabianie ściągacza. I tak na początku leciałam ściągacz 2 oczka prawe, 2 oczka lewe... Kiedy ściągacz był gotowy zmianiłam kolor i przerobiłam już tylko oczkami prawymi, cztery ostatnie rzędy to oczka lewe, dzięki którym wykończenie jest ładne i schludne. Druty 3mm, natomiast włóczka Kotek (której osobiście nie polecam, choć dla osób początkujących - czyli takich jak ja - jest idealna, jednak na poważniejsze wyroby jest jednak zbyt słaba, szybko mechaci się, strasznie obłazi i po kilku noszeniach wygląda "nie-świeżo" ). Zaraz po mitenkach dwukolorowych na druty weszła włóczka fioletowa:

Mitenki wykonane identycznie jak poprzedniczki, tyle, że na druty nabrałam 32 oczka (czyli przy użyciu magic loop po 16 oczek na drut). Jeśli chodzi o wyrabianie kciuka to okazało się, że jest tyle metod i możliwości, że strasznie trudno było wybrać tą najlżejszą i najwłaściwszą dla początkujących, ale dokonałam wyboru i jak się okazało słusznego, ponieważ kciuk będę wyrabiała już zawsze tylko tą sprawdzoną metodą. Jaką? A to innym razem, gdy przy okazji dziergania kolejnych mitenek zrobię odpowiednią sesję fotograficzną krok po kroku w jaki sposób wykonać kciuk. I to pewnie już niedługo, bo mitenki są w użyciu już od jakiegoś czasu i jak wspominałam z powodu użycia mało wytrzymałej włóczki Kotek, mitenki prezentują się mało atrakcyjnie.