W 1988 roku na autostradzie w Oregonie zdarzył się tragiczny wypadek. Pewien farmer akurat wypalał pobliskie pola, kiedy wiatr zmienił kierunek i czarny dym zasnuł całą autostradę. W jednej chwili pasażerowie jadący autostradą mogli zobaczyć nie więcej jak przód maski swojego samochodu. Tego dnia na autostradzie panował tłok. Jeden z samochodów jechał pomiędzy dwoma wielkimi ciężarówkami. Nagle ciężarówka z tyłu wjechała na samochód, wybuchnął zbiornik paliwa, a uwięziona w samochodzie rodzina – małżeństwo i dwójka dzieci – spalili się żywcem. Ich ciała były tak zwęglone, że nie można było dokonać identyfikacji. Osobami w samochodzie była córka Williama Whartona, a także jego zięć oraz dwie wnuczki.
To nie jest recenzja, ponieważ nie potrafię recenzować czyjegoś bólu. Ale będzie to refleksja, bo ta książka na pewno daje do myślenia. William Wharton nie jest moim ulubieńcem, zachwycił mnie tylko „Ptaśkiem”, ale gdy dowiedziałam się, że w tak tragicznym wypadku stracił część swojej rodziny, a potem rozprawił się z tym w swojej książce postanowiłam się nią zainteresować. Autor widocznie potrzebował w pewien sposób zrzucić z siebie ciężar swojej przeszłości. Tym sposobem było napisanie książki „Niezawinione śmierci”. Wharton podzielił książkę na dwie części. W jednej wcielił się w postać swojej córki Kate, opisał jej życie oraz… śmierć. Tak, autor z całych sił starał się wyobrazić sobie ostatnie chwile swojej córki i opowiedział je w tej książce, a oto jak je przedstawił:
„Wyprzedzają nas samochody terenowe z olbrzymimi kołami sięgającymi dachu naszej furgonetki. Przed nami widzę coś, co wygląda jak żółta wstęga przecinająca w poprzek autostradę.
— Co to takiego, Bert?
— To właśnie to, o czym ci mówiłem. Palą ścierniska, a dym znosi nad drogę. To może być niebezpieczne.
Próbujemy zwolnić, ale inna osiemnastokołowa ciężarówka jest tuż za nami i prawie nam wjeżdża w tylny zderzak. Bert chce zmienić pas, ale nic z tego. Kolejny osiemnastokołowiec pędzi obok nas, a z drugiej strony jest tylko miękkie pobocze. Bert podkręca okno, żeby dym nie dostał się do środka. Włącza światła.
Najpierw powietrze robi się żółte, potem bursztynowe, a w końcu ciemnobure. Oglądam się do tyłu, żeby zobaczyć, co z dziećmi, ale widzę tylko tę olbrzymią, osiemnastokołową ciężarówkę, przylepioną do naszego zderzaka; właśnie zapaliła światła. Odwracam się — przez przednią szybę teraz już nic nie widać. Jest ciemno jak w tunelu. Bert dusi kilka razy na hamulec, chcąc dać znak ciężarówce za nami, żeby zwolniła. W tym momencie uderzamy, niezbyt mocno, w samochód jadący przed nami, po czym Bertowi udaje się zatrzymać furgonetkę. Ułamek sekundy później słyszę straszliwy chrzęst, niewiarygodny hałas, po którym następuje potężny wstrząs od uderzenia w tył furgonetki. Obracam się do dzieci i słyszę ich krzyk.
Nic już nie możemy zrobić.”
— Co to takiego, Bert?
— To właśnie to, o czym ci mówiłem. Palą ścierniska, a dym znosi nad drogę. To może być niebezpieczne.
Próbujemy zwolnić, ale inna osiemnastokołowa ciężarówka jest tuż za nami i prawie nam wjeżdża w tylny zderzak. Bert chce zmienić pas, ale nic z tego. Kolejny osiemnastokołowiec pędzi obok nas, a z drugiej strony jest tylko miękkie pobocze. Bert podkręca okno, żeby dym nie dostał się do środka. Włącza światła.
Najpierw powietrze robi się żółte, potem bursztynowe, a w końcu ciemnobure. Oglądam się do tyłu, żeby zobaczyć, co z dziećmi, ale widzę tylko tę olbrzymią, osiemnastokołową ciężarówkę, przylepioną do naszego zderzaka; właśnie zapaliła światła. Odwracam się — przez przednią szybę teraz już nic nie widać. Jest ciemno jak w tunelu. Bert dusi kilka razy na hamulec, chcąc dać znak ciężarówce za nami, żeby zwolniła. W tym momencie uderzamy, niezbyt mocno, w samochód jadący przed nami, po czym Bertowi udaje się zatrzymać furgonetkę. Ułamek sekundy później słyszę straszliwy chrzęst, niewiarygodny hałas, po którym następuje potężny wstrząs od uderzenia w tył furgonetki. Obracam się do dzieci i słyszę ich krzyk.
Nic już nie możemy zrobić.”
W drugiej części z kolei narratorem jest sam Wharton, opisuje on ból po stracie bliskich osób, sposób radzenia sobie z tą rozpaczą, a także… usilne próby znalezienia winnego. Pisarz opowiada o swoich nieudolnych próbach postawienia kogoś przed sądem i skazania go, może myślał, że w ten sposób odzyska spokój po tej rodzinnej tragedii?
Ta książka, ta historia, ten ludzki dramat, te niezawinione śmierci popychają jednak do myślenia. Bo w takim miejscu może znaleźć się każdy z nas albo ktoś blisko nas. Możemy być nie wiem jak ostrożni, ale są chwile kiedy po prostu znajdziemy się w nieodpowiednim czasie i miejscu. Myślę, że wielu nas miało już takie chwile grozy. Czy to na drodze, kiedy szaleniec z przeciwnego pasa postanowił wyprzedzić samochód, niezbyt dokładnie wymierzając naszą prędkość i w ostatniej chwili odbijając na swój pas. Czy to w czasie ogromnej mgły kiedy dla niektórych kierowców ważniejszy jest pośpiech niż własne życie. Czy w czasie ulewy, oberwania chmury kiedy to zamiast zatrzymać się, prujemy przed siebie mimo, że wycieraczki nie nadążają za spadającym deszczem. Takich chwil można kilka ze swojego życia wygrzebać i przyznajcie, że i w was drzemie czasami taki spieszący się szaleniec nie zważający na przykre konsekwencje, wtedy się myśli „A co takiego może się stać?”
Ta historia uświadamia. I dzięki niej z wielką mocą dociera do człowieka jakie życie jest ulotne i jak w jednej chwili można stracić życie swoje lub życie bliskiego. Dlatego starajmy się czerpać jak najwięcej z tych chwil spędzonych z ukochanymi, aby później nie żałować straconych sekund, minut, godzin. Po prostu żyjmy obok lub z kimś, ale żyjmy i kochajmy tak, aby w przyszłości niczego nie żałować.