wtorek, 31 stycznia 2012

Żyję...

No żyję, żyję, patrzę dzisiaj, że na blogu 1 wpis w styczniu i pomyślałam, że to ostatnia szansa, aby coś zmienić, więc szybko dodaję jeszcze 2 wpisy, no bo 3 będzie lepiej wygladało niż ten 1 marny, prawda? Moim cudownym i wiernym czytelnikom tak licznie się tutaj gromadzącym codziennie (pozdrawiam druciarzy) spieszę wyjaśnić, że jestem ostatnio bardzo zajętą kobietą. Oznajmiam, że w końcu się wyspałam i wysypiam, nocne maratony się już skończyły porażką mojego ulubieńca po ponad 5-godzinnym meczu, oczywiście niedziela przeryczana i musiałam się chwilę poobrażać na cały świat, ale już dochodzę do siebie:-)
Druty i kulinaria trochę zostały zaniedbane na rzecz książek, muzyki, filmów i z powodu niezwykle bujnego mojego życia towarzskiego :-) W ostatnich dniach wszystko zostało zaniedbane również przez niespodziewany atak hormonów, a pisanie felietonów i życiowych obserwacji zastąpiłam czymś innym... czym? Może niedługo się dowiecie ;-)
Ten rok jest szczególnym rokiem, kto wie dlaczego ten wie, niedługo piękna i szczęśliwa dwójka zostanie bezczelnie zastąpiona trójką... "czas pędzi nieubłaganie", ale na szczęście wciąż wyglądam jakby dwójka była jeszcze jedynką :-) Nie przejmuję się tymi liczbami, ale mimo wszystko nie jestem na nie obojętna, mają dla mnie pewne znaczenie i obiecałam sobie, że ten rok będzie przeżyty w zgodzie z Carpe Diem ( i oczywiście w zgodzie z moim rozsądkiem).
W zasadzie to chciałam tylko was pozdrowić, obwieścić, że wciąż żyję oddycham i dalej będę smęcić no i chciałam jeszcze tylko nabić posta :-) Buziaki :*:*:*

Książkowy zawrót głowy LISTOPAD 2011.

"Długa droga w dół" Nick Hornby.
Sylwester na dachu wieżowca Domu Skoczka, najbardziej popularnego wśród samobójców miejsca w Londynie północnym. Czworo obcych sobie ludzi odkryje, że skończenie z samym sobą nie jest wcale aktem tak osobistym i prywatnym, jak wcześniej sądzili.
Martin Sharp to popularny prezenter telewizji śniadaniowej, który miał wszystko – dzieci, żonę, karierę – i wszystko stracił, wikłając się w bezmyślny romans z piętnastolatką.
Maureen ma dziewiętnastoletniego syna-roślinę, niewiele pieniędzy i od 19 lat nie była na wakacjach.
Jess to zbuntowana osiemnastolatka, której unika chłopak, a rodzice nie rozumieją.
I jeszcze JJ – niespełniony muzyk ze Stanów Zjednoczonych, który pracuje w Londynie jako dostawca pizzy.
Czworo nie znanych sobie ludzi, przekonanych o swej absolutnej samotności i zdecydowanych na śmierć, na dachu wieżowca zaczyna dzielić się pizzą i … swoimi problemami. Czy zdecydują się na skok?
Zanim się o tym przekonasz, zwariowane perypetie bohaterów powieści rozbawią Cię do łez. Nick Hornby jak zwykle mistrzowsko łączy to co, smutne z tym, co zabawne.
Na początku ta książka wciąga. Bohater już w pierwszym zdaniu ujawnia chęć popełnienia samobójstwa i wyjawia nam swoje powody. Książka jest napisana lekko i z humorem, przy pierwszych stronach uśmiech nie znikał z mojej twarzy, a nawet chwilami zdarzało mi się wybuchnąć niepohamowanym śmiechem. Tak jest na początku, bo po pewnym czasie ten humor zaczyna męczyć, a siarczyste przekleństwa rażą i choć w niektórych miejscach są potrzebne do rozbawienia czytelnika to jednak w większości powodują niesmak. Podoba mi się sposób napisania książki. Są tutaj relacje 4 różnych osób, podoba mi się jak autor wciela się w te bardzo różne postacie i jak gładko opisuje ich splatające się losy. Książka żadna rewelacja i czy poleciłabym ją przyszłemu samobójcy? Chyba tak, choćby ze względu na teorię 90 dni.
"Prawie za każdym razem korner stwierdza to samo: "Targnął się na życie w chwili zaburzenia równwagi umysłowej". Po czym następuje historia takiego biedaka: żona sypiała z jego najlepszym przyjacielem, stracił pracę kilka miesięcy wcześniej, jego córka zginęła w wypadku... Hejże, panie koroner! Przykro mi, mój drogi, ale tu nie ma żadnego zaburzenia równowagi umysłowej. Według mnie zrobił, co należało. (...)
Czy koroner nie powinien raczej pisać: "Targnął się na życie po trzeźwym i rozsądnym przemyśleniu francowatego bagna, jakim się to życie stało?"
(frag. książki)

"Ścigane" Kim Wozencraft.
Diane została wrobiona. Trafiła do więzienia za posiadanie dużej ilości kokainy. W jednym momencie zawaliła się świetnie zapowiadająca się kariera policjantki na surowej teksańskiej  prowincji. Proces okazał się zakłamaną formalnością. Wkrótce Diane trafia do więzienia, gdzie spotyka Gail skazaną za polityczny radykalizm i przechowywanie broni. Wspólny pobyt w celi owocuje planem ucieczki.
Dobra sensacja, choć przyznam, że na początku ta książka może znudzić. Jednak w pewnym momencie zaczyna się akcja, która nie ustaje prawie do samego końca. Polecam jako odskocznię. Podobno też przy bohaterkach tej książki Thelma i Luise to grzeczne dziewczynki... no cóż, nie zapędzałabym się jednak aż tak daleko. Choć przyznam szczerze, że na dłuższy czas utknęłam na 80 stronie i ani rusz dalej, zmotywowała mnie dopiero wiadomość, że książka zostanie sfilmowana a w rolę bohaterek wcielą się Jennifer Aniston i Maryl Streep. To może być ciekawe.

"Na progu" Patrick Senecal.
Nazywa się Thomas Roy i jest najbardziej podziwianym pisarzem w całym Quebeku. Każda premiera jego nowej powieści to wielkie wydarzenie. Pewnego dnia pisarz trafia do szpitala psychiatrycznego, straszliwie oklaleczony, w stanie katatonii. Próba morderstwa czy nieudane samobójstwo?
Świetny horror. Podobno Patrick Senecal jest kanadyjskim odpowiednikiem Stephena Kinga. Ja bym jednak nie posuwa się tak daleko. Jeśli ktoś lubi horrory, tajemnice i zjawiska niewyjaśnione to z pewnością „Na progu” będzie fantastycznym odpoczynkiem od mistrzowskiego pióra Kinga. Najlepszą rekomendacją tej książki jest fakt, że przeczytałam ją w jeden dzień. Ale również fakt moich koszmarów sennych przez kolejne dwie noce. Jeśli ktoś ma dużą wyobraźnię to na pewno ‘Na progu” będzie dla niego niezapomnianą przygodą.

poniedziałek, 2 stycznia 2012

Nie czytasz? Nie idę z tobą do łóżka!

Od pewnego czasu trwa ogólnopolska kampania „Nie czytasz? Nie idę z tobą do łóżka!”. Zawrzało. Akcja chcąc nie chcąc wprowadziła istną burzę wśród zawziętych czytelników. Jedni są akcją zachwyceni, inni oburzeni. Bo czy czytanie jest sexy? Czy można i czy powinno sprowadzać się czytanie właśnie do seksu?
Jedno jest pewne – akcja odniosła pewien cel, zapewne cel, który chciano osiągnąć – o tym się mówi. Kampanię wspierają znane postacie (m.in. Kazimiera Szczuka i Anna Laszuk), które pozują do zdjęć w swoich łóżkach z książką w ręku. Bardzo… subtelne.
Osobiście jestem otwarta na wszelkiego rodzaje kampanie. Tym bardziej, że takie akcje tworzą ludzie, którzy czytać kochają i w ten sposób starają się namówić innych do tego samego. Tylko proszę zastanówmy się, czy można kogoś zmusić do czytania? Ja należę do grupy czytającej, ale czy dzięki temu czuję się lepsza?  Czy jest to coś co powinno się reklamować i do czego powinno się usilnie kogoś namawiać?
Moim zdaniem czytanie nie jest sexy i szczerze to nie podoba mi się promowanie czytania w taki sposób. A najbardziej irytuje mnie fakt, że ostatnio wszystko co promowane jest seksem odnosi sukces. Seks = gwarancja osiągnięcia celu. Ludzie, którzy czytają są interesujący i pociągający, wzbudzają ciekawość. Ale mnie osobiście nie podniecają. Fakt, że widzę mężczyznę z książką w ręku w tramwaju nie świadczy o tym, że mam ochotę wytargać go z tramwaju i zabrać z sobą do sypialni. Jedyne co w takiej sytuacji to mogę zerknąć co ten mężczyzna czyta i w ten sposób wyrobić sobie na jego temat opinię.
Mam bardzo różnych znajomych, jedni dużo czytają inni wcale, ale wielkiej różnicy między nami nie dostrzegam, z każdym można o wielu rzeczach porozmawiać, bo każdy ma po prostu inne hobby. Jeśli rozmawiam z osobą nie czytającą to opowiadam jej o książce, która zrobiła na mnie wrażenie, a ta osoba z kolei odwdzięcza mi się aktualnościami z dziedziny sportu, którym się pasjonuje. A z osobą czytającą mogę po prostu nie tylko podyskutować o książce, ale również ją polecić. I absolutnie nie przeszkadza mi, że ktoś nie czyta, pamiętajmy, że ludzie są różni i tak jak ktoś nie może nas zmusić do zainteresowania się np. florystyką tak my nie powinniśmy innych zmuszać do czytania.
I właśnie ja nie namawiam moich znajomych do czytania, jedynie oczekuję od nich, że wysłuchają mnie, gdy jakaś książka mnie poruszy i czasem zdarza się, że moja opowieść porusza również ich na tyle, że tą książkę ode mnie pożyczają. Możemy się po prostu zarażać naszymi pasjami. Oni również nie namawiają mnie do uprawiania joggingu, interesowania się piłką nożną i uczenia się jak samemu wyremontować swój dom. Każdy ma inne hobby i musimy to uszanować.
I nie uważam się za kogoś lepszego będąc tą czytającą, tym bardziej, że aby powiesić półkę dzwonię po kolegę, a gdy więdnie mi kwiat to proszę o pomoc koleżankę.
Owszem, książki rozwijają i mnie również w dużym stopniu pomogły, ale tak naprawdę miłośnik joggingu może powiedzieć, że tak jak czytanie wspomaga umiejętność jasnego konstruowania myśli tak jogging poprawia kondycję oraz ma pozytywny wpływ na zdrowie, majsterkowicz powie, że jego roboty to arcydzieła i uczą precyzji, a florysta wspomni, że układanie bukietów kształtuje wyobraźnię i uczy cierpliwości. Jeśli lubimy czytać to szczyćmy się tym, ale nie możemy uważać, że każdy osobnik nie czytający ma problem z wysławianiem się, z pisaniem czy z prowadzeniem dyskusji (bo zazwyczaj tak są postrzegane osoby nie czytające w gronie tych czytających).
I właśnie ta akcja wywołała mnóstwo kontrowersji – w Internecie, w telewizji, w prasie. A obok słów zachwytu „wspaniałe” „przekonywujące” „rewelacyjne” znajdują się również słowa antagonistów „żenujące” „niesmaczne” „płytkie”. Ja nie należę do żadnej grupy. Szanuję ludzi, którzy mają odwagę i tworzą takie kampanie, promują swoje własne zainteresowania, dzielą się tym z innymi. Ale nie zapominajmy, że czytanie to hobby jak każde inne i nie czujmy się lepsi od reszty, nie wywyższajmy się, bo każde hobby rozwija w inny sposób, więc my z całą pewnością również mamy pewne braki.