piątek, 14 października 2011

Zakopower "Boso". Muzyczna podróż pełna refleksji.

Zakopower póki co dotrzymuje słowa i wydaje płytę co dwa lata, ich najnowszy czwarty album, a trzeci studyjny pojawił się w połowie roku i prawie jednocześnie zespół zaczął zbierać za płytę oklaski i nagrody. W tym momencie płyta osiągnęła już status prawie podwójnej platyny, a jak wiemy doskonale w czasie rządów Internetu jest to nie lada osiągnięcie. Porównując trzy studyjne płyty zespołu można niewątpliwie zauważyć postęp. Pierwsza „Musichal” była typowo góralskim przedsięwzięciem, w całości zaśpiewana gwarą, słychać na niej Zakopane i Kościelisko… Druga płyta „Na siedem” była już krokiem w inną stronę, trochę gwary, trochę polszczyzny, pojawiają się inne instrumenty i różne wpływy, jest miastowo i słychać Warszawę. Natomiast na płycie „Boso” to już słychać cały świat. Aż boję się pomyśleć, co usłyszymy na kolejnej…
Albumy ambitne zawsze poznaję po fakcie, że trudno mi zapamiętać teksty piosenek, długo nie mogę rozpoznać ich melodii i kolejności. Poznanie płyty „Boso” zajęło mi dużo czasu, a jeszcze więcej czasu zajęło mi zrozumienie jej przesłania. A bo tak, ta płyta Zakopower niesie z sobą przesłanie. Muzycy już wcześniej zapowiadali, że będzie to płyta refleksyjna i bardziej melancholijna. Słuchacze docenili piosenkę promującą album, czyli „Boso”, która od wielu miesięcy nie schodzi z list przebojów. Sama piosenka mimo rytmu porywającego do tańca i zabawy jest nawoływaniem do ludzkiego rozsądku. Muzycy próbują przekazać nam, że przywiązanie do świata rzeczy materialnych nie ma żadnego sensu, bo po śmierci zostaniemy z niczym, więc czy nie lepiej za życia skupić się na pielęgnowaniu stosunków międzyludzkich? Równie przejmująca jest piosenka zamykająca płytę pt. „Poduszki” – to piosenka, która przy pierwszych przesłuchaniach nakłania do rytmicznego poruszania się i pogwizdywania, lecz po przesłuchaniu tekstu człowiek zamiera za chwilę i popada w zadumę, ponieważ piosenka okazuje się być pewnego rodzaju pożegnaniem bliskiej osoby, opowiada o stracie najbliższego i sposobu na pogodzenie się z tym. Każdy kto kiedykolwiek stracił bliską osobę zrozumie doskonale przesłanie tej piosenki, ten smutek i rozpacz, a jednocześnie strach czy będę umiał żyć dalej bez tej osoby, jak sobie poradzić z jej odejściem na zawsze?…. („Kiedy pójdziesz spać, Pościel nam poduszki dwie, I z moich wad, Wciąż się jeszcze czasem śmiej”)
Tak, w tych piosenek jest dużo śmierci, jest dużo Boga, mnóstwo refleksji i pytań w próżnię. I cieszę się bardzo, że ta płyta właśnie została aż tak doceniona, bo myślę, że było to mimo wszystko wielkie ryzyko wydanie tak smutnej tekstowo płyty. Ludzie raczej teraz szukają prostych historii, nieskomplikowanych tekstów dających się łatwo zapamiętać i nie uderzających w to, czego najbardziej się boimy, czyli w przemijanie.
Mało kto również wie, że album „Boso” został nagrany na tzw „setkę” co oznacza, że zespół wszedł wspólnie do studia i nagrywano jednocześnie wszystkie instrumenty oraz głos, dzięki temu płyta ma zaostrzony dźwięk, trochę taki brudny, ale chyba bardziej naturalny. Zazwyczaj wygląda to w ten sposób, że nagrywane są po kolei poszczególne instrumenty, a na końcu podkładany jest głos. Jednak mimo, a może dzięki „setce” płyta „Boso” brzmi bardzo bogato, żywiołowo, mam wrażenie, że co chwila coś się dzieje, nie ma zastoju ani nudy. Do tego wszystkiego gdy doda się jeszcze różnorodne instrumenty, którymi pomagali sobie muzycy (a jest ich cała masa) można stwierdzić, że to płyta odważna i nagrana z przepychem, lecz w dobrym tego słowa znaczeniu.
Najbardziej komercyjnymi utworami na płycie i takimi pewnymi radiowymi hitami są w zasadzie tylko 2 piosenki: znane już doskonale ‘Boso” oraz „Tak, że tak” podejrzewam, że kolejny radiowy przebój. Na tym kończy się lista pewnych przebojów, reszta to podróż dla prawdziwych wybrańców, dla tych, którzy nie boją się trudnych tematów i posiadają tą odważną wrażliwość, która pomaga zrozumieć głębie tekstów, muzyki i tego co przekazują nawet pojedyncze instrumenty czy dźwięki. A mimo takiej pewnej monotonii tekstowej na pewno nie można stwierdzić, że jest tu monotonia muzyczna. Jest mocno i rockowo („Ludzie z kryjówek”, „Muzyka”), jest również piękna ballada „Chodnik w jednom stronę”, jest także wariacko w ‘Idzie holny”, ale także refleksyjnie w „Ku pamięci”.
Mateusz Pospieszalski, kompozytor i producent wszystkich płyt Zakopower fantastycznie wpasowuje się w nastrój panujący w zespole w danej chwili oraz doskonale wyczuwa stan, w jakim obecnie znajdują się chłopcy z zespołu. Również Bartosz Kudasik oraz Sebastian Karpiel-Bułecka piszący wspólnie teksty spisali się fantastycznie, bo nie jest łatwo pisać we dwóch, a im udało się połączyć swoje słowa w jednolite i uderzające w to, co istotne teksty.
Jedyną wadą tego albumu (według mnie) jest fakt, że człowiek, który w pełni wchodzi w ten świat „Boso” wraca z tej podróży pełen smutku i refleksji. Na pewno nie poleciłabym tej płyty osobie w stanie depresyjnym, natomiast osobom pozytywnie nastawionym do świata ta płyta może co jedynie popsuć trochę dnia. Czuje pewien niedosyt, a może jestem lekko rozczarowana, ponieważ tą płytą chłopcy negatywnie wpływają na dobre samopoczucie moje i pewnie wielu Polaków, ale oczywiście najważniejsze jest nie moje dobre samopoczucie, a fakt, że tą płytę nagrali tak, jak czuli i słychać, że oddali się temu całym sercem. A może i ktoś po przesłuchaniu tej płyty zwolni tempo lub zatrzyma się na chwilę, pomyśli i zdecyduje się zmienić coś w swoim życiu… oczywiście na lepsze?

1 komentarz: